Thug life

Na bohaterów "Stambułu bez smyczy", chcąc nie chcąc, również patrzymy ludzkimi oczami. Wydaje się, że debiutująca w pełnym metrażu Elizabeth Lo zdaje sobie z sprawę z tych – oczywistych, lecz
Thug life
źródło: Materiały prasowe
W ostatnich latach perspektywa nie-ludzkich zwierząt zajmuje także filmowców. Dla twórców podejmujących próbę "dokumentacji" ptasiego, rybiego, gadziego spojrzenia uczciwym punktem wyjścia jest jednak uświadomienie sobie, że w ów zamiar wpisane jest poznawcze niespełnienie. Międzygatunkowy dystans to przecież różnice zmysłów, uczuć, samoświadomości, potrzeb czy pamięci. Empatia wobec zwierząt nie zastąpi wiedzy i odwrotnie – każda z nich może stać się przeszkodą w opowiadaniu o braciach mniejszych.

Na bohaterów "Stambułu bez smyczy", chcąc nie chcąc, również patrzymy ludzkimi oczami. Wydaje się, że debiutująca w pełnym metrażu Elizabeth Lo zdaje sobie z sprawę z tych – oczywistych, lecz istotnych – ograniczeń. Gdy przez dwa lata śledzi czworonogich mieszkańców tureckiego miasta, podobnie jak Victor Kossakovsky w poświęconej gospodarskiej świni "Gundzie" zniża kamerę do poziomu nie-ludzkich oczu, nie chcąc wpływać na reakcję zwierząt ani ich antropomorfizować. Wybierając Kartala, Nazara i Zaytina na szczekających przewodników, rezygnuje z porządkującego narrację, standardowego dla filmów przyrodniczych głosu z offu, dydaktycznego natręctwa i podawanych kawa na ławę informacji. Choć tak oszczędne w środkach, uchwycenie chodnikowej codzienności biegających wolno psów jest dla niej wystarczającą nagrodą. Jej miejski dokument stanowi czyste świadectwo ulicy. Imponujące, że przez znakomitą większość filmu kamera nie przykuwa uwagi psów ani przechodniów: futrzaste naturszczyki nie zawracają sobie nią głowy, a ludzi zajmują prędzej same czworonogi.

Operatorka, montażystka i reżyserka w jednej osobie niby często mija mieszkańców i turystów gęsto zaludnionej metropolii, niby mimochodem łapie fragmenty ich rozmów, lecz kamerę kieruje także tam, gdzie wzrokiem mało kto sięga: ku nieładnym peryferiom społeczeństwa. Niczyje kundle widuje się przecież tylko przez chwilę – nawet w mieście, w którym eutanazja i więzienie ulicznych psów jest zakazane. Realizację dokumentalnej fabuły z nimi w rolach głównych wyobrażam więc sobie jako pertraktacje z przecinającym ludzko-psie ścieżki przypadkiem (preprodukcja), miejski pościg odbywany kucająco (zdjęcia) i układanie imponujących wielkością puzzli (montaż). Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Jak się rzekło, pies w jakimś stopniu na zawsze pozostanie dla nas tajemnicą, lecz "Stambuł bez smyczy" daje liczne świadectwa międzygatunkowej komunikacji. Kundle z dokumentu Lo, podobnie jak bohaterowie "Kedi – sekretnego życia kotów", stanowią o charakterze miasta Orhama Pamuka i na odwrót: zachowania ogoniastych musiały dostosować się do warunków panujących w tej kulturze. Przyjaciel człowieka daje mu się pogłaskać i nakarmić, jest przez niego tolerowany, z konieczności czasem także przeganiany; jakoś pewnie nadzorowany, lecz puszczony samopas; czasem na stałe wzięty w opiekuńcze ramiona. Uliczna egzystencja ma swoje jasne i złe strony. Gdy jednak reżyserka rozbija akcję cytatami starożytnych cyników, udaje się jej uwznioślić pieskie życie. Nazywający samych siebie "psimi filozofami" myśliciele uświadamiali nie tylko wspólnotę międzygatunkowych doświadczeń, ale i wyjątkowy status psa-włóczęgi, niebacznego na kulturowe restrykcje, samowystarczalnego, wolnego od materialnych trosk i oczekiwań. U Elizabeth Lo kundle grzebią w śmieciach, wylegują się na środku ulicy, załatwiają się wedle życzenia; w scenie nakręconej na marszu kobiet publicznie nawet kopulują, aż feministki muszą skarcić psiego libertyna.

Momentów, w których życie, dokumentalny instynkt Lo i ironia losu chwytają się za ręce, jest więcej, lecz bardziej pokrzepia, że "chwytająca dzień" realizacja nie stoi na przeszkodzie humanitarności przekazu. Filmując zabłąkanych czworonogów, Lo znajduje nienachalną analogię z ich dwunożnymi braćmi. Oryginalny tytuł (ang. "Stray") i przypadkowi opiekuni, których psy spotykają na swojej drodze, uruchamiają porównania losu psiaków z losem wszystkich, którzy zgubili swój dom i, odtrąceni, trafili na margines społeczeństwa. Lo serwuje nam więc maksimum chwytanej na gorąco treści, dynamiczne sceny (pies to kinowy żywioł!) i drugoplanowo odbijające człowieka oraz miasto lustro obnoszone po gościńcu. Czego chcieć więcej?
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones